Paul Scraton – literacka rezydencja w BWA Wrocław
Paul Scraton, autor eseistyczno-reporterskich książek, jak „Duchy Bałtyku. Podróże wzdłuż niemieckiego wybrzeża” czy „Dookoła. Pieszo po obrzeżach Berlina”, gościł u nas latem tego roku. Na zaproszenie Katarzyny Roj odwiedził Wrocław, by poznać Wrocławskie Pola Irygacyjne i stworzyć inspirowany nimi esej dźwiękowy.
W czasie rezydencji we Wrocławiu pisarz pracował nad esejem dźwiękowym, inspirowanym Wrocławskimi Polami Irygacyjnymi – wyjątkowym przykładem naturokultury, miejskim ekosystemem rozwiniętym wzdłuż Odry. Esej łączyć ma fotografię, nagrania terenowe i tekst, pozwalając w ten sposób zrozumieć to miejsce poprzez jego historyczny kontekst. Ponieważ dla Scratona równie interesująca jest historia pól irygacyjnych w Karow, dzielnicy Berlina, to właśnie w odniesieniu do nich poszukiwał on podobieństw i różnic między tymi dwiema przestrzeniami o wspólnym pochodzeniu, rozbieżnych historiach i niepewnej przyszłości. Podczas wizyt na Wrocławskich Polach Irygacyjnych rezydentowi towarzyszyła Katarzyna Roj, kuratorka galerii Dizajn i dyrektorka programowa BWA Wrocław, twórczyni programu „Kultura Regeneracji” oraz wystawy „Pole Regeneracji”, a także dr Aleksandra Gierko, projektantka krajobrazu, która specjalizuje się w temacie niemieckich pól irygacyjnych.
We Wrocławiu Paul Scraton uczestniczył też w spotkaniach z przedstawicielami i przedstawicielkami lokalnych środowisk aktywistycznych, artystycznych i literackich, reprezentującymi m.in. Stowarzyszenie Akcja Miasto, Fundację Olgi Tokarczuk, Wrocławski Dom Literatury, Wrocławski Instytut Kultury czy Wrocławską Fundację Filmową. W towarzystwie kuratorek i kuratorów odwiedził wystawy prezentowane w galeriach BWA Wrocław. Odbył liczne spacery wzdłuż rzeki Odry, poznając miasto i jego historię także z tej perspektywy.
O swojej rezydencji i strategii pisarskiej Paul Scraton opowiada w tekście przygotowanym w trakcie pobytu we Wrocławiu. Tekst dostępny jest obecnie w języku angielskim.
Przeczytaj refleksje Paula Scratona na temat pisania, literatury i historii, spisane we Wrocławiu, podczas rezydencji
Dlaczego tu jestem? Mój pobyt we Wrocławiu upływa na poznawaniu miasta, jego historii i kultury, a także na spotkaniach z przedstawicielami środowiska artystycznego i literackiego. To właśnie tutaj rozpoczynam pracę nad swoim projektem poświęconym opowiadaniu historii, esejem dźwiękowym wstępnie zatytułowanym THE FIELDS, na temat dawnych pól irygacyjnych na obrzeżach miasta. Mam nadzieję, że te unikalne przestrzenie pozwolą mi zgłębić zagadnienia dotyczące krajobrazu i związane z nim historie – opowieści z przeszłości, teraźniejszości oraz o tym, co może przynieść przyszłość.
Historie są ważne. Jeśli zaś chodzi o moje własne pisanie, nieustannie zadaję sobie pytanie: jakie historie decydujemy się opowiedzieć? W 2019 roku zostałem obywatelem Niemiec, co oznacza, że w szufladzie biurka mam teraz dwa paszporty. Z prawnego punktu widzenia mam dwie tożsamości, jedną ukształtowaną przez połowę życia spędzonego w północnej Anglii, drugą w Berlinie, a także dwie – niejednokrotnie problematyczne – historie, za które muszę dzielić odpowiedzialność.
Ale co to znaczy być odpowiedzialnym za historię miejsca? Za historie napisane zanim się urodziłem? Był ciepły jesienny dzień gdy otrzymywałem w urzędzie niemieckie obywatelstwo. Pani, która witała mnie w mojej nowej tożsamości prawnej, mozolnie wymieniała zarówno prawa, jak i obowiązki związane z tym statusem. Był to moment, który okazał się tyleż doniosły, co odrobinę nudnawy (pokój pachniał dokładnie tak, jak każda klasa szkolna, biuro czy korytarz uniwersytecki, w których kiedykolwiek byłem) i miał miejsce w budynku, którego okna wychodziły na skwer nazwany imieniem Mathilde Jacob.
Mathilde Jacob była tłumaczką, redaktorką i maszynistką, być może najbardziej znaną jako przyjaciółka i korespondentka Róży Luksemburg. To właśnie do niej Luksemburg pisała podczas swojego pobytu w więzieniu w mieście znanym wówczas jako Breslau. To Jacob zidentyfikowała ciało Róży Luksemburg po tym, jak została ona zamordowana w Berlinie przez prawicowych bojówkarzy dwa miesiące po swoim uwolnieniu.
Jednak historia, która do mnie trafiła, gdy zostałem (w połowie) Niemcem, i która stała się podstawą przyszłego eseju będącego refleksją nad tą chwilą, dotyczyła jej deportacji w czerwcu 1942 roku. Jacob mieszkała w domu nad Szprewą. Dziś w miejscu, w którym kiedyś stał dom z jej mieszkaniem, mieści się szkoła, a na chodniku znajduje się mała mosiężna płytka. To jeden z tzw. Stolpersteine, kamieni pamięci, umieszczonych w pobliżu dawnych miejsc zamieszkania osób wywiezionych i zamordowanych podczas Holokaustu.
TU MIESZKAŁA
MATHILDE JACOB
UR. 1873
DEPORTOWANA 27.7.1942
THERESIENSTADT
ZMARŁA 14.4.1943
Jaka była moja odpowiedzialność wobec tej historii? Jak powinienem ją opowiedzieć? Postanowiłem przejść piechotą od mosiężnej tabliczki, gdzie mieszkała Jacob, przez ulice miasta, do Große Hamburger Straße, gdzie internowano wielu berlińskich Żydów, a następnie do pozostałości dworca Anhalter Bahnhof, skąd Jacob została deportowana do Theresienstadt. Był to spacer śladami ostatniej podróży Mathilde Jacob przez jej rodzinne miasto. Ale też spacer, który poprowadził mnie przez miejsca ważne dla dziejów miasta, zarówno tych poprzedzających życie Mathilde Jacob, jak i bardziej współczesnych – przeszedłem z dawnego Berlina Zachodniego do Wschodniego, a następnie z powrotem na Zachód. Była to też podróż przez moje własne wspomnienia z niemal dwudziestu lat spędzonych w tym mieście. Znane mi okolice i zaułki. Wspomnienia ludzi i miejsc.
Dworzec Anhalter był zakończeniem mojej podróży. Spisałem jej historię. Podzieliłem się nią. To niewiele. Jednak to ona wydała mi się wówczas jedyną prawdziwą reakcją na moją odpowiedzialność. Bardzo trafnie wyraził to W.G. Sebald, tak pisząc o swojej własnej pracy: „Zawsze czułem, że muszę w najdrobniejszym szczególe wiedzieć, co się wydarzyło, i próbować zrozumieć, dlaczego tak się stało”.
Jeśli chcemy wiedzieć i rozumieć, potrzebujemy historii.
W ramach mojej rezydencji we Wrocławiu miałem zaszczyt poznać Janę Karpienko z Fundacji Olgi Tokarczuk. Podczas naszego spotkania rozmawialiśmy o znaczeniu opowieści. O tym, jak historie mogą zmieniać świat. Ale skoro mogą przynosić zmiany, to zarówno na dobre, jak i na złe…
Wracając do kwestii pamięci. Co decydujemy się zapamiętać? A także, co być może jest jeszcze ważniejsze – o czym postanawiamy zapomnieć? Niemcy są cenione za swój sposób radzenia sobie z własną historią. Za muzea i miejsca pamięci, za pomniki swoich zbrodni. Ale niektóre historie opowiadane są częściej, niektóre rzadziej. Weźmy taką konferencję berlińską, podczas której Afryka została rozparcelowana przez europejskie potęgi kolonialne. Ta historia jest niemal nieobecna w naszym mieście pamięci, za to wciąż istnieją tu ulice nazwane na cześć sprawców zbrodni, takich jak ludobójstwo w kraju znanym dziś jako Namibia.
Dużo o tym myślałem podczas mojego pobytu we Wrocławiu, nie tylko kiedy spacerowałem i biegałem po Parku Grabiszyńskim, pięknym miejscu z własną opowieścią i historiami ukrytymi pośród drzew. To właśnie tutaj natknąłem się na Pomnik Wspólnej Pamięci, wzniesiony w 2008 roku i poświęcony, jak głosi napis w języku polskim i niemieckim, „pamięci dawnych mieszkańców naszego miasta pochowanych na nieistniejących dziś cmentarzach”.
Ten pomnik to właśnie storytelling – opowiadanie historii, podobnie jak tablice na budynkach w centrum miasta, a nawet zwykłe cegły starej stacji pomp na skraju pól irygacyjnych. Podczas moich wizyt na różnych wystawach w galeriach BWA widziałem opowiadanie historii we wszystkich formach, co z kolei dawało mi inspirację do pisania. Dziś historie są wszędzie. W książkach i filmach, ale też w podcastach i postach w mediach społecznościowych. Historie są ważne. Ale zgodziliśmy się z Janą, że ważne jest jakie historie opowiadamy.
Przywodzi mi to na myśl inną pisarkę, wspaniałą Dašę Drndić, która w swoich chorwackich powieściach zgłębiała temat historii, pamięci i naszej odpowiedzialności za opowieści z przeszłości. Żyjemy jednak w niebezpiecznych czasach. Wojna, rosnący nacjonalizm, kryzys uchodźczy i przestępstwa na naszych granicach, a także przytłaczająca perspektywa załamania klimatu. Gdzie w tym wszystkim mieści się pamięć?
Drndić pisała: „Pozbawieni pamięci jesteśmy łatwymi ofiarami manipulacji. Tracimy tożsamość”.
Jest pewien słynny wiersz Brechta o koncepcji sztuki w takich czasach.
W mrocznych czasach / Czy będzie też śpiew? / Tak, będzie też śpiew / O mrocznych czasach.
Czasami, gdy patrzę na otaczający nas świat i myślę o sile wyrazu (lub jej braku) sztuki wizualnej, literatury, muzyki, filmu lub któregokolwiek z tych kreatywnych przedsięwzięć, czuję się dość beznadziejnie. Wtedy próbuję sam siebie przekonać, że właśnie w takich czasach, w mrocznych chwilach, potrzebujemy mocy opowiadania historii bardziej niż kiedykolwiek. By dawać świadectwo. By ujawniać prawdę. By pamiętać. By nie dopuścić do zapomnienia.
W latach dwudziestych ubiegłego wieku Käthe Kollwitz stworzyła przejmujące, niezwykłej urody dzieła sztuki zrodzone z żalu po stracie syna w okopach i na polach bitew I wojny światowej. Kilka tygodni temu, spacerując po berlińskiej dzielnicy Kreuzberg, zobaczyłem, że ktoś powiesił nad drzwiami narożnego budynku reprodukcję jednego z plakatów Kollwitz.
Nie wieder Krieg!
Nigdy więcej wojny!
Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że w tych czasach i w tym miejscu nie jestem nawet pewien, jaką wojnę miała na myśli osoba, która ten plakat wydrukowała i wywiesiła. Ale to chyba nie ma znaczenia. Siła wyrazu dzieła Kollwitz i jego przesłanie pozostają niestety aktualne i nie mniej sugestywne sto lat po jego stworzeniu.
Myśląc o tym, jak tworzymy, jak piszemy i jak opowiadamy historie, pocieszam się mocą tych, którzy już odeszli. Słowami Sebalda i Drndić. Dziennikarstwem Josepha Rotha, rysunkami, rzeźbami i drzeworytami Käthe Kollwitz. Brytyjska poetka Ruth Padel napisała kiedyś: „Żaden wiersz nigdy nie zatrzymał czołgu.” Zaraz jednak dodała: „Ale poprzez zestawianie wyrazistych słów tak, by zapadały w pamięć, rezonując tym głośniej, im głębiej sięgają, poezja może z ogromną mocą poruszać najważniejsze kwestie”.
Zakończę czymś, co napisałem kilka lat temu dla norweskiego czasopisma, a zatytułowałem Against Forgetting. Ostatnie wersy tego eseju przypomniały mi się, gdy odkrywałem Wrocław, wasze piękne miasto. Pozwólcie, że się nimi z wami podzielę:
„Historie, które postanawiamy opowiedzieć, pomagają nam kształtować to, co nadejdzie później. Słynny cytat z Hegla mówi, że z historii uczymy się, że nie uczymy się z historii. Nie musi tak być. Ale musimy wciąż opowiadać właściwe historie, prawdziwe historie. Nawet jeżeli nie zostanie już nikt, kto pamięta, to w naszej mocy – tych, którzy pozostaną – jest to, by nie zapomnieć”.
Bardzo dziękuję BWA Wrocław, Culture Moves Europe i wszystkim, którzy umożliwili mi odbycie rezydencji we Wrocławiu.
Rezydencja Paula została sfinansowana przez Unię Europejską i Goethe-Institut. Praca powstała przy wsparciu finansowym Unii Europejskiej. Poglądy w niej wyrażone w żaden sposób nie odzwierciedlają oficjalnego stanowiska Unii Europejskiej.
PAUL SCRATON urodził się w północnej Anglii, a od 2002 roku mieszka w Berlinie. Współzałożył „Elsewhere: A Journal of Place”. Pisał dla różnych tytułów, m.in. „The Guardian”, „New Statesman”, „Literary Hub” czy „Times Literary Supplement”. Jest autorem sześciu książek beletrystycznych i non-fiction, jak „Duchy Bałtyku. Podróże wzdłuż niemieckiego wybrzeża” czy „Dookoła. Pieszo po obrzeżach Berlina”, które zostały przetłumaczone na język polski i wydane przez Czarne. Jego kolejna książka, powieść „A Dream of White Horses”, zostanie opublikowana przez Bluemoose Books w Wielkiej Brytanii w październiku 2024 roku.
Rezydencja Paula Scratona została sfinansowana przez Unię Europejską i Instytut Goethego w ramach programu Culture Moves Europe.