Po co nam sztuka w płonącym świecie?
Czy dizajn musi być produktem? Po co nam w mieście sztuka? I jaki jest jej ślad węglowy? W różnych przestrzeniach Wrocławia pojawiły się plakaty związane z obchodami 70-lecia BWA Wrocław. Pytania, które na nich zadajemy, wyznaczają kierunek naszych artystycznych poszukiwań. Są też próbą zmierzenia się z palącymi problemami cywilizacyjnymi.
70. urodziny BWA Wrocław
BWA Wrocław powstało w 1952 roku jako jedno z Biur Wystaw Artystycznych, które od 1949 roku otwierane były na terenie całego kraju. Od siedmiu dekad pozostaje jedną z najważniejszych polskich instytucji odpowiedzialnych za popularyzowanie i rozwój sztuki. Po upadku komunizmu, a także po niedawnym, burzliwym rozstaniu z Awangardą, w jubileuszowym nastroju i w przededniu rozpoczęcia prac nad nową siedzibą pytamy o miejsce sztuki i galerii sztuki w świecie, który płonie.
Czy dizajn musi być produktem?
W powszechnym przekonaniu dizajn łączy się z mniej lub bardziej luksusowym przedmiotem. A co, jeśli projektowanie byłoby usługą dostępną dla wszystkich, dzięki której wpływa się na poprawę naszego codziennego życia? Pomyślmy na przykład o kanalizacji, zapomnijmy na moment o „dizajnerskich” szklaneczkach.
– Zadebiutowałam w 2009 roku w BWA Wrocław projektem „Goodbye design!” – opowiada Katarzyna Roj, kuratorka galerii Dizajn. – Wraz z projektantami zastanawialiśmy się wtedy, jak tworzyć kulturę materialną w obliczu nadchodzących kryzysów i katastrof. Chcieliśmy przełamać przekonanie, że rolą projektantów jest tworzenie ekskluzywnych, „dizajnerskich” rzeczy. Nowocześni twórcy powinni przede wszystkim wyrównywać szanse społeczne, dążyć do sprawiedliwego podziału dóbr i zrównoważonej konsumpcji. Cała moja kariera zawodowa skupia się właśnie wokół pokazywania tego „innego” dizajnu, który wywodzi się z manifestu First Things First z 1964 roku, napisanego przez Kena Garlanda. Przekonywał on, że projektanci nie są od tego, żeby produkować ładne rzeczy i napędzać tym samym globalną konsumpcję. Ich talent i wrażliwość powinny być wykorzystywane do poprawy jakości życia wszystkich ludzi, a nie do pogłębiania podziałów ekonomicznych. Stąd moje zaczepne pytanie – czy dizajn musi być produktem? Czy potrafimy sobie wyobrazić, że dizajn to nie jest jakiś ładny drobiazg z kolorowego czasopisma, a infrastruktura, z której codziennie korzystamy? To bardziej wrażliwość na otaczającą nas przyrodę niż projektowanie nowego budynku. Wsparcie przyrody w tworzeniu rezerwatów, a nie jej dewastacja poprzez produkcję ekskluzywnych przedmiotów. Teraz jeszcze bardziej zmieniły się potrzeby projektowe – czas na miejsca, w których ludzie mogą się schronić, systemy przyrodnicze, które adaptują nas do zmian klimatu. To nowa rola projektantów. Dekadę temu mówiono, że coś nam się w głowie pomieszało, dziś na szczęście coraz więcej ludzi rozumie tę fundamentalną zmianę.
Czy sztuka ma ślad węglowy?
Pytanie o to, czy sztuka ma ślad węglowy, pojawiło się w kontekście wystawy Dominiki Kulczyńskiej „Jak najmniej śladów”, prezentowanej w tym roku w galerii SIC!. Założenia projektu opierały się na uważnej obserwacji, w jaki sposób nasze teraźniejsze decyzje kształtują przyszłość.
– Żyjemy w czasach katastrofy klimatycznej, a każda nasza aktywność, od lotu samolotem po wypicie filiżanki kawy, ma wpływ na jego pogłębienie – tłumaczy Dominika Drozdowska, kuratorka galerii SIC!. – Zasoby ziemi, z którymi jesteśmy mocno związani, kurczą się. Dopada nas ubóstwo energetyczne, brakuje materiałów budowlanych, a piasek – kluczowy składnik masy szklanej – stał się materiałem sprzedawanym na czarnym rynku. Wystawą „Jak najmniej śladów” pytałyśmy, czy współcześnie jest jeszcze miejsce na sztukę. Szczególnie tę związaną ze szkłem i ceramiką, ponieważ nie dość, że wykorzystujemy w tym wypadku naturalne zasoby ziemi, to jeszcze poddajemy je bardzo energochłonnej obróbce. Razem z Dominiką Kulczyńską chciałyśmy zrobić wystawę, która nie dołoży do tego swej cegiełki, co okazało się nie tylko trudne, ale właściwie niemożliwe. Zdecydowałyśmy się na dokładne obliczenie śladu węglowego całego przedsięwzięcia. Liczyłyśmy każdą wysłaną wiadomość, przejazd autem, wypały w piecu (wiele prac ostatecznie nie zostało wypalonych), a nawet zbierałyśmy informacje, w jaki sposób nasi goście dotarli do galerii.
Dominika Drozdowska przygląda się nowym praktykom artystycznym, w których twórcy rewidują wpływ swoich działań na środowisko. Przekonanie o symbiotycznym charakterze naszych relacji z otoczeniem, zasobami oraz innymi bytami – gdzie energia sprawcza człowieka może być również budująca i ratująca, a nasze aktualne postawy mogą zmieniać i kreować korzystną perspektywę – jest kluczowe dla obecnego funkcjonowania galerii SIC!.
Po co nam sztuka w przestrzeni miejskiej?
Od 2008 roku Międzynarodowe Biennale Sztuki Zewnętrznej OUT OF STH w BWA Wrocław przygotowuje Joanna Stembalska, na co dzień kuratorka galerii Studio. To właśnie chęć zwrócenia uwagi na zjawiska, które dzieją się w przestrzeni miejskiej, przyświeca od początku temu projektowi i stąd pytanie, które zadaje kuratorka – po co nam w mieście sztuka?
– Gdy Joanna Rajkowska zainstalowała swoją palmę na rondzie de Gaulle’a w Warszawie, urzędnicy nie potrafili nawet nazwać tego, czym właściwie ona może być – wspomina Joanna Stembalska. – Sztuka w przestrzeni miejskiej – poza pomnikami – właściwie nie istniała. Palma była po prostu niedrogowym znakiem w przestrzeni ruchu drogowego. Z kolei w pierwszej dekadzie nowego tysiąclecia pojawiające się w przestrzeni miejskiej zjawiska z pogranicza sztuki niewielkimi tylko strumieniami przedzierały się do galerii albo wręcz od instytucji się wzbraniały. I tak narodziło się OUT OF STH. Chcieliśmy zaprezentować różne oblicza – wtedy to jeszcze trudno było nazwać – street artu czy też może urban artu. Próbowaliśmy zrozumieć formy i kulturowe znaczenie miejskiej partyzantki, czytać w tych nieautoryzowanych obrazach moc oddolnego myślenia, komentowania i brania odpowiedzialności za przestrzeń, której jest się nie tylko mieszkańcem, ale też suwerennym bohaterem. Od początku interesowały mnie też takie zjawiska jak odzyskiwanie przestrzeni, pytania, kto za nią odpowiada, kto może czuć się w niej jak u siebie w domu. Kolejne edycje OUT OF STH były już coraz bardziej krytyczne, poświęcone sztuce w kontekście przestrzeni publicznej, sztuce, która staje się narzędziem dialogu społecznego i jest częścią nowej narracji dla miasta. Skupialiśmy się na zjawiskach kontrkulturowych, działaniach społecznych, oddolnych ruchach miejskich, ale też szukaliśmy przykładów, które są trochę out of [poza]. Jedną z edycji poświęciliśmy rowerom „Welodream” – wyobraź sobie miasto, które jest jednym wielkim welodromem! Inna nazywała się „Zajęcie”, rozumiane nie tylko jako aktywność, ale też zajęcie przestrzeni galerii przez różne działania, które dostrzegałam we Wrocławiu. Określenie „Zajęcie”, które odnosimy potocznie do wykorzystywania nadmiaru wolnego czasu, przeniesione na grunt funkcjonowania społecznego, zmienia naszą perspektywę, pozwala zobaczyć życie jako obszar wolności, a twórcze działanie jako niewymagający autoryzacji akt budowania własnej treści. Stworzyliśmy prezentację miejsc, których nie widać z poziomu galerii handlowej, ale które stanowiły konstelację sił miejskich, ruchów oddolnych, przenikania się środowisk. W holu galerii stworzyliśmy kuchnię społeczną, oddaliśmy przestrzeń Awangardy, która budziła – szczególnie dla osób „spoza” – respekt. Dla mnie sztuka w przestrzeni miejskiej jest bardzo ważna – jest też narzędziem do zabierania głosu w tym wielogłosie, który woła o odzyskiwanie przestrzeni. To my, mieszkańcy, mamy prawo decydować o tym, w jaki sposób miejska przestrzeń jest kreowana. I to było celem wielu naszych projektów, bo to, co nas otacza, jest artystom nie dane, tylko zadane. W przestrzeni miejskiej łatwiej jest sztuce powiedzieć o czymś bardzo ważnym. Przy tym jest ona tworzona ze świadomością, że napotka nie tych, których zaprosi się do galerii, ale przypadkowe osoby. I to z nimi musi się porozumieć.
Po co nam sztuka w płonącym świecie?
Idea przewodnia obchodów 70-lecia BWA Wrocław, zamknięta w pytaniu Po co nam sztuka w płonącym świecie?, odnosi się właściwie do całego programu, misji i wartości, jakimi kieruje się wrocławskie Biuro Wystaw Artystycznych. Jednak po 24 lutego, kiedy to Rosja Putina otworzyła kolejny, krwawy rozdział europejskiej historii, nabrało ono jeszcze innego, przerażającego wymiaru. Ukraina płonie, jej żony, matki i dzieci przyjęliśmy pod swoje dachy. Po 24 lutego galeria BWA Wrocław Główny została przekształcona w noclegownię i poczekalnię dla osób uchodźczych. Pisaliśmy wtedy: „Nie wiemy, jak długo tymczasowa zmiana funkcjonalności galerii potrwa, ale jesteśmy gotowi udostępniać wynajmowane przez nas przestrzenie tak długo, jak długo będzie to potrzebne uciekającym przed wojną”.
Galeria BWA Wrocław Główny, mieszcząca się w newralgicznym miejscu – hali dworca kolejowego – szczególnie podatna jest na wszelkie wydarzenia, które decydują o masowych migracjach.
– Program galerii rozwijać będzie wątki związane z kryzysami migracyjnymi, a także z kryzysem energetycznym. Rozwój kolei żelaznej nie byłby możliwy bez eksploatacji węgla kamiennego – mówi Joanna Kobyłt, kuratorka galerii BWA Wrocław Główny, która dołączyła do zespołu BWA Wrocław w styczniu tego roku.
Kilka miesięcy później, gdy kryzys uchodźczy nieco zmalał, Żyjnia (znajdująca się w galerii Dizajn) oferowała schronienie i odpoczynek osobom uczestniczącym we Wrocławskim Marszu Równości. Czasami galeria sztuki w płonącym świecie spełnia i taką funkcję.
7 wspaniałych na Szewskiej
Cztery pytania, które padają na plakatach Mariana Misiaka w różnych częściach Wrocławia, otwierają i zamykają również wystawę plakatów w przestrzeni ulicy Szewskiej. Zaprosiliśmy siedmioro twórców i twórczyń do zaprojektowania „urodzinowych” plakatów inspirowanych tradycją wizualną minionych dekad. Zabawa konwencjami, jak i stylem grafik urodzinowych, to jeszcze jedna próba odpowiedzi na pytanie: po co nam sztuka w płonącym świecie?
Zobacz w BWA Wrocław :